Oryginał a falsyfikat
Dalszy ciąg poprzedniego wpisu.
Między oryginałem a falsyfikatem mieszczą się jeszcze różnorodne ich odmiany. Fałszerstwo zaczyna się tam, gdzie chodzi o upozorowanie czegoś; falsyfikatem jest dzieło udające coś, czym nie jest. Takie twierdzenie określa jednak przede wszystkim zadania prawa karnego. Z pozycji prawa cywilnego znacznie trudniej określić rozmiar dokonanego fałszerstwa. Bo sfałszowany obraz może być przecież dziełem sztuki. Przyjmijmy skrajny przypadek: oryginalny obraz Leonarda da Vinci zaopatrzony w inny podpis. Byłoby to bezsprzeczne fałszerstwo, bez żadnego jednak wpływu na samo dzieło. Również autentyczne dzieło jakiegoś niedocenianego na rynku mistrza nie przestaje być oryginałem, mimo że opatrzono je podpisem notowanym wysoko. Nie można zaprzeczyć, że w ten sposób powstał falsyfikat. W obu przypadkach wykroczenie nie dotyczy jednak samej istoty dzieła. Dla istoty zagadnienia jest obojętne, czy chodzi o naśladownictwo pełne czy częściowe, a więc o fałszerstwo czy tylko o zafałszowanie. Fałszerstwem jest zarówno stylistyczna przeróbka rzeźby późnogotyckiej na wczesnogotycką jak i usiłowanie, by przemalowaniem lub domalowaniem zmienić obraz z XVI wieku w dzieło czternastowieczne. Za oczywiste fałszerstwo trzeba uważać nawet późniejsze sygnowanie dzieła nazwiskiem artysty, który je stworzył. Autentyczne dzieło staje się więc falsyfikatem przez niedozwoloną manipulację. Jak trudno rozgraniczyć to, co fałszywe, od tego, co autentyczne, widać najjaśniej na przykładzie zagadnień związanych z warsztatem znakomitych mistrzów. W ich „wytwórniach” pracowało wielu uczniów. Mistrz często projektował kompozycję, ulepszał powstającą, wydoskonalał już ukończoną pracę. Przy jakim procencie wkładu Rembrandta płótno jest jeszcze jego autentycznym dziełem, a kiedy zaczyna schodzić do poziomu pracy uczniowskiej? Kiedy oryginalne dzieło dzięki pracy konserwatora uzupełniającego lub usuwającego zniszczone partie zmienia się w przedmiot zafałszowany lub wręcz w falsyfikat?
W warsztacie Rubensa, który należałoby raczej nazwać rzemieślniczym zakładem produkcyjnym, zacierają się zupełnie linie graniczne między arcydziełem, pracą samego mistrza, robotą z udziałem Rubensa a pracą uczniowską. Można różnicować bez końca – dzieła oryginalne częściowo, oryginały w drobnej części, mistrzowskie kopie współczesne, współczesne poprawne stylowo naśladownictwa. Stwarza to nowoczesnemu fałszerzowi bardzo bogate możliwości.
Same określenia „fałszerstwo” lub „plagiat” są nowszej daty. Jeszcze renesans nie znał tych pojęć w znaczeniu prawnym. Konieczność respektowania praw autorskich dostrzeżono dopiero dużo później, czego konsekwencją stały się sprawy sądowe, bardzo częste i dziś. Procesy sądowe mają swoją historię, podobnie jak same fałszerstwa. Sławne jest nazwisko Luki Giordana o przydomku Fa Presto (1632-1705), który naśladował prawie wszystkich dawniejszych i współczesnych sobie mistrzów pędzla. W epoce Giordana fałszowanie dzieł sztuki, a dokładniej – obrazów, nie było niczym zdrożnym. Uprawiał je też Luca Giordano jawnie; z pracowni jego ojca wychodziły one w świat jako oryginały innych mistrzów. Z nazwiskiem Giordana związany jest jeden z pierwszych procesów sądowych przeciwko fałszerzowi obrazów. Wyrok uwolnił od winy i kary oskarżonego Giordana, autora obrazu „Chrystus uzdrawiający kaleki”, sygnowanego nazwiskiem Dürera, ponieważ „Nie można karać za to, że maluje równie dobrze jak Dürer”!
Przed plagiatem artyści bronili się i bronią sygnowaniem swoich prac. Nie jest to niestety zabieg skuteczny. Już w XVI wieku prace niemieckiego grafika i malarza Albrechta Dürera podrabiał i sprzedawał jako oryginały uznany włoski grafik Marc Antonio Raimondi. Falsyfikat Marcantonio Raimondiego z podpisem Dürera pt. „Ścięcie św. Jana Chrzciciela” tylko nieznacznie różni się od prawdziwego drzeworytu pod tym samym tytułem, jest mniej kontrastowy i nieco bledszy. Kopiowania w tym przypadku sąd nie uznał za przestępstwo, za takie potraktowano natomiast opatrywanie kopii sygnaturą autora oryginału.
Terenzio da Urbino natomiast, zmarły w 1620 roku, był rzekomo jednym z tych malarzy, którzy z zasady swoje świeżo namalowane obrazy podawali za dzieła dawnych mistrzów. Terenzio przybrudzał swoje obrazy i wstawiał je w sfatygowane ramy. Nie dokończone lub źle wykonane oryginały przemalowywał według znakomitych sztychów. „Posiadał umiejętność mieszania farb w ten sposób, że obraz jego nabierał w końcu wyglądu starego i wartościowego dzieła” – pisze jego biograf Baglione. Po wykończeniu malowidła przyciemniał je wędzeniem. Nadawał mu patynę, nakładając warstwy różnobarwnego werniksu, a ramy o wytartych złoceniach – wyglądały na, co najmniej, stuletnie.
W 1797 roku podczas pierwszego w Anglii procesu o fałszerstwo dzieł sztuki sędzia lord Kenyon stwierdził, że „W przypadku tego rodzaju nie da się zagwarantować autentyczności obrazów, których twórcy działali w dawno minionych czasach, nie ma bowiem możliwości, aby prześledzić wstecz ich proweniencję, a ocena będzie zawsze kwestią zapatrywania”.
Z biegiem czasu podejrzliwość i uczulenie na fałszerstwo wzrastały, ujawnione zaś przypadki fałszerstw z mocy prawa były traktowane jako przestępstwo. Nie zmieniło się tylko jedno: w każdym przypadku należało udowodnić, że chodzi o jednoznaczne fałszerstwo, a to nie jest takie proste.